Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

cześć, wszystko, niech mi zapłaci za nie, niech mi zapłaci. O! młodość moja sterana! jest-że co by ją zapłacić, nagrodzić mogło? Ona nie wróci, nie wrócą spokojne i jasne dni klasztoru.
I Giżanka zamilkła pod płaczem cichym, ale wkrótce podniosła się rozżarzona znowu.
— Dziś, zaraz, wyprawuj tą kobietę, niech ona tu nie będzie, niech król o tem zjawisku zapomni. Odprawił mnie jak zapowietrzoną.
Mniszech klasnął w ręce i szepnął kilka słów przybyłemu Jaszewskiemu. Ten pobiegł do pana starosty Bielawskiego, wysłano Egida do miasteczka.
Gdy się to dzieje w zamku, w domu garbarza zadumana siedzi sama jedna księżna. Janowa modli się u komina, Palej rozmawia z Mortchelem woźnicą. Wszyscy cieszą się nadzieją, powtarzając sobie z nieskończonemi odmiany, jak król przyjął ich panią.
W tem skrzypły drzwi gospody i Egid wsunął się do izby gospodarza, gdzie żydzi siedzieli nad wieczerzą. Wziął na stronę garbarza, powiedział mu słów kilka, narzucił czapkę na uszy i zniknął. Garbarz zmięszał się, powtarza woźnicy co słyszał od Egida. Mortchel pędem wybiegł wnet do stajni, do Paleja. Palej siedział już, grzał się przy kuchni.
— Co ci jest? spytał żyda, spostrzegłszy jego pomieszanie.
— Po wszystkiem! zawołał woźnica łamiąc ręce i rzucając na wszystkie strony oczyma. Naszej pani grozi niebezpieczeństwo, potrzeba jechać, potrzeba wyjeżdżać zaraz.
— Co? oszalałeś? rzekł Palej. A jakież tu jej grozić może? pod bokiem królewskim? gdy już otrzymała najlepsze obietnice.