Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

— Potrzeba jechać, mówił żyd uporczywie. Tylko co przychodził do gospodarza stary powiernik pana podkomorzego, on przestrzegał, abyśmy co najrychlej, tej nocy jeszcze wyjeżdżali, inaczej może być nieszczęście.
— Upiłeś się, czy oszalałeś?
Żyd z rozpaczy porwał się za pejsy i posunął do drzwi samej księżny. Palej zaparł mu drogę.
— Nie idź!
— Nie wierzysz? spytaj gospodarza, on nas dłużej trzymać tu nie chce.
Palej pobiegł do garbarza, który powtórzył mu radę wyjazdu.
— Ale cóż się stać może? wołał stary, gdy król obiecał pomoc, gdy dziś Jmść najlepiej przyjął.
Nie wiedząc co począć, Palej udał się nareszcie do pani Janowej i po długiej naradzie postanowili wszystko powiedzieć księżnie.
Wiadomość ta jakkolwiek niespodziana, nie zrobiła na niej takiego wrażenia, jakiego się oboje obawiali. Księżna napisała słów kilka do marszałka i wysłała z niemi Paleja. Ale jak dostać się do zamku w nocy? Jak pismo tak późno do marszałka oddać?
Stary sługa wychodząc z bramy poskrobał się w głowę i spojrzawszy na ciemne zachmurzone niebo, puścił ku zamkowi.
Wszystko już tam spało, światła pogasły i straże tylko chodziły milczące po wałach, odzywając się niekiedy półgłosem, krzyki ich i grzechotki obiegały naokół zamczysko, a po nich następowało znowu milczenie, szumem tylko wiatru niekiedy przerywane.
Palej łatwo przeszedł bramy i dostał się w dziedziniec, ale tu trudniej mu było znaleść ludzi mar-