Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

— Od księcia? spytała powstając niespokojna wdowa.
— Nie, Jaśnie Oświecona Pani, od kogo innego, ale to rzecz Wam niepotrzebna wiedzieć od kogo. List przyobiecany przez króla JM. mam w ręku.
— A! dajcie mi go, niech wam Bóg nagrodzi!
Jaszewski cofnął się.
— List ten oddany Wam być nie może aż gdy ztąd wyjedziecie.
Księżna osłupiała.
Dla czegoż ten pośpiech? co za powód?
— Nie wolno mi mówić. Na wyjezdnem oddam.
— Pokażcież mi przynajmniej.
Jaszewski rozwinął podługowaty pargamin z królewską przywieszoną pieczęcią i ukazał księżnie tak, że na nim imię swoje i syna wyczytać mogła. Porwała się wnet wołając aby wszystko sposobiono do odjazdu.
Żyd był gotów. W godzinę rydwan toczył się powoli po przemokłej drodze z Knyszyna ku Rusi wiodącej. Jaszewski oddając pargamin, dziwnie rzekł groźno:
— Nie wracajcie!
Zawrócił konia i zniknął.