wązkich, o ganku na słupkach z ławkami, o dachu słomianym, kominach pierzastych. — Przed nim sadzaweczka pełna kaczek i gęsi, chodzą w podwórku jędyki, trzepioczą się kury, leży ogromny spasły wieprz ryjem do góry. Z po za plebanji wysuwają się wiśniowe i śliwkowe drzewa owocowego ogródka. Na prawo duży trochę pusto wyglądający murowany budynek o jednym kominie, jednych drzwiach i trojgu okien. Ale okna pozalepiane, tynki poobrywane i drzwi na jednej tylko wiszą zawiasie. Jeszcze dalej, to stajenka, to chlewki, to szopki i brogi księdza plebana.
Na ganku, na ławkach dębowych, siedzi naprzód stary dziad w szarej opończy, krzyżem sinym naznaczonej, skórzanym pasem ściągniętej, na siwej głowie czapeczka z uszami, z pod niej poorane wygląda czoło blady kościsty nos zwisły na wargi i szara broda, to dzwonnik kościelny, stary Grzegorz.
Obok niego dziwaczna postać Klechy organisty, długiego, chudego, ze śpiczastą jak dach kościelny głową krótko ostrzyżoną i najeżonym włosem do góry. Twarz jego siwo-czerwona, nos czerwono-siny, usta sine, czoło czerwone, policzki pomarańczowe. Broda dawno niegolona powychodziła grubemi czarno-szpakowatemi włosy na wierzch, niżej szyja podobna jędyczej z pomarszczoną brunatną skórą nagą, wystaje z zapiętej sukni: kilka dorodnych brodawek zdobi tę twarz w barwy bogatą, a strzegą jej dwie wieże, dwoje uszu kosmatych, odstających, zwisłych. To Klecha organista.
Dalej rozposiadł się na ławie i sparł o ścianę w giermaku ciemnym, Rektor szkoły, alias Magister, trochę otyły, zupełnie łysy, blady, nalany, z troistym podbródkiem, oczyma małemi, policzki wiszącemi, brwią
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.