Wróćmy teraz do plebanji, gdzieśmy zostawili Maćka sierotę, ukrytego przez Magdę, Klechów rozmawiających na ganku i Lagusa spiącego w karczmie.
Zaraz po obiedzie, w czasie którego organista ciągle się zżymał na samą myśl, że przytulony sierota przykłada się do oczyszczania mis i odjada go, rozeszli się Klechowie po wsi. Została Magda tylko w kuchni, a Maciek w izbie proboszcza.
Dziwnie czegoś stara kucharka zamyślała się sparta na odrapanym łokciu, jak nigdy nie bywało, widok Lagusa wprawiał ją może w te myśli niezwykłe. Widzieliśmy, że w czasie opowiadania Maćka wyrwała się mimowolnie z wyrażeniem dającem do zrozumienia, iż dziad ten obcy jej nie był. Widzieliśmy, że przybycie jego uczyniło także wrażenie na kucharce.
Przeszłe jej życie, pokryte dla nas najgrubszą ciemnością, dozwala domyślać się dawnych jakichś, nie zapomnianych jeszcze stosunków.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.
URWIS.