Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ja tego nie zrobię.
— Dla mnie Magdo? śmiejąc się rzekł Lagus. Co to tobie się stało? ty dawniej taką nie byłaś upartą, pamiętasz?
Kucharka aż się cofnęła, całą jej twarz oblewał pot zimny.
— A nie, to poczekam na księdza proboszcza, obojętnie rzekł Lagus siadając.
I spojrzał na nią, ona nic nie odpowiedziała, ale dziad widział już że ją strachem pokonał, wziął kij w rękę, nasunął czapkę na oczy i odchodził.
— Powiedz mu, rzekł cicho, że jakaś kobieta czeka na niego w karczmie, słyszysz! powiesz?
— Powiem, szepnęła Magda. Ale ty go nie zabijesz Lagus?
Dziadzisko ruszył ramionami i ozwał się odchodząc:
— A po kiego djabła?
Ufny w przyrzeczeniu kucharki, poszedł nie odwracając się już do wrót, a psy nań nie szczekały. Oba leżały i dyszały pod krzakami, jakby je pragnienie wewnętrzne paliło, a sił nie miały wstać i pójść do wody, Lagus spojrzał na nie uśmiechając się.
Po odejściu dziada, Magda usiadłszy na ganku płakać poczęła gorżko. Za swoją to zapewne młodością, którą odpokutowywać srodze musiała, gdy jej już po trosze zapomniała, za dawnemi przewinieniami, które jej Lagus przypomniał. Kilka razy szła do drzwi, gdzie spało dziecko, wracała i płakała znowu. Aż Maciek przebudzony sam wyszedł w ganek.
Na widok uśmiechającej się twarzyczki biednego dziecięcia, kobiece serce zadrgało w piersi, ciężko było tego aniołka wydać w ręce Lagusa, którego zdawna