Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

porwaniu Maćka; co się działo z Maćkiem od czasu porwania.
Urwis, zepsute chłopię, miał jednak serce młodzieńcze, co się łatwo poruszało, słysząc jak dziad męczył Maćka, burzył się i pięści zaciskał.
Stanęli w plebanji na noc, gdzie naturalnie jako żacy do szkoły się wprosili. Ledwie się spać układli, gdy głos Lagusa dał się słyszeć pode drzwiami, Maciek struchlał, Urwis pochwycił na nogi.
— Pozwolicie przenocować, rzekł Lagus za drzwiami do dzwonnika, chłód na dworze, idę z miejsc świętych, od Kalwarji.
Nie słychać było odpowiedzi, ale widać dozwolono dziadowi położyć się w szkole, bo drzwi się przetwarły i wskazano komuś miejsce pod piecem. Ciemno było w izbie zupełnie. Lagus zrzuciwszy sakwy, marmocząc pacierze upadł znużony na przypiecku.
Urwis tymczasem ściskając rękę Maćka aby milczał, podniósł się nieco, słuchał i gotował kij podróżny, rozszarpując sznury swojej torebki.
Wkrótce ucichły pacierze i głośne chrapanie znać dało, że dziad usnął. Urwis zbliżył się ku niemu, obmacał ostrożnie i dopatrzywszy, że ręce obie nad głową założył, ściągnął je kluczką swojego sznura. Nim dziad się przebudził, trzy czy cztery razy obmotał mu pięści, a korzystając z bezwładności ich, począł obwiązywać gębę.
Silny łotr rwał się i miotał na wszystkie strony, ale napróżno, sznur był mocny, płachta zatulająca gębę w kilkoro złożona, do tego jeszcze nielitościwy Urwis po cichu zwalił blisko stojącą ławę dębową na piersi dziadowi, i tak wszystko urządziwszy aby do