Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

ranka ruszyć się nie mógł, sam wziąwszy za rękę Maćka, po cichu ze szkoły oknem wylazł.
— Nie bój się, rzekł mu gdy wyszli, mamy całą noc przed sobą, a ja drogę doskonale znam.
I to mówiąc pospieszył za płotami na gościniec, który ku Krakowu zmierzał.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.