Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

go więcej podobno nad Albertusa, który ją czasem za kawałek słoniny w ręce całował.
Panowanie Magdy w chwili gdy trafiamy na nią, było już absolutnem i nie znajdowało oporu nigdzie. Lękano się nawet po katach szemrać, gdyż zawsze uazajutrz ktoś niechętnych donosił. Wszyscy się potem klęli, że nic nie mówili, a Magda wiedziała jednak co gadano.
Dzwonnik nigdy w plotki się nie wdawał, ale bardzo otwarcie, nawet w oczy królowej plebanji powiedział, że zawojowała księdza i dwór księży.
Poznajmy się teraz z innemi osobami zgromadzonemi w plebanji na ganku, poczynając od dzwonnika.
Dzwonnik, starzec siwy i zgarbiony, zawsze mruczący, gdy go nikt nie słuchał; milczący, gdy kto z niego słowo chciał wyciągnąć, był rodem z tej wioski, służył dworsko, sterał zdrowie i uczepił się sznura dzwonowego na starość. Kochał poczciwego księdza, oddawał sprawiedliwość Magdzie kucharce, a Albertusa próżniakiem zwał i nic potem. Prawdziwie nabożny, bardzo przesądny, dzielił czas modlitwą, pomrukiwaniem i snem. — Rzadko a rzadko rozgadał się aż do wywnętrzenia z serdecznych tajemnic. Wszak-ci je każdy ma, nawet stery dzwonnik.
Organista, nieoszacowany organista czerwonego lica i pomarszczonej szyi, długi i chudy, miał wiele przymiotów ukrytych i jedną oczewistą wadę. Któż policzy ukryte przymioty? Wadą była żarłoczność, która do rozpaczy przywodziła Magdę, i opilstwo nieznośne księdzu plebanowi. Cienki i chudy jak szczypa, zapewne z niespokoju o ten brak ciała, opychał się niezmiernie ale zawsze napróżno; już — już zdało się że żołądek nieco