Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

się wzdyma, nabrzmiewa, podnosi, aliści nazajutrz opadł, chudł i płaszczył znowu. — Nogi i ręce cienkie były i spiczaste, ani nadziei utycia! Słyszał on zapewne, że piwo tuczy i wdał się w ten niebezpieczny trunek, któren go wkrótce potem poznajomił z wódką i przybliżył tęsknem pragnieniem do miodu i wiszniaku. Cóż gdy wzbudzając głód, nalewając ten wiecznie próżny żołądek, trunki organistę nie tuczyły. — Czerwieniał to prawda, zakwitał jak piwonja, wyrastały mu coraz nowe brodawki, ale nic więcej. Rozpacz źle często doradza, i ona to zapewne szepnęła organiście, aby nie porzucał trunku.
Zagrożony utratą pięknego głosu, (chociaż nieco schrzypłego) — nie przestał on pocieszać się kuflem, któren dowcipnie i z łacińska nazywał — Konsolatorem.
Napróżno pleban reflektował, próżno groziła Magda, organista na nic nie zważał. Rano jeszcze — jak rano, szły responsoria jako tako, ale nieszpór często czuć było kuflem, często przerywał się czkawką i mięszał cienkiemi fałszywemi tony. Zapominał partesów, gubił się w wigiljach, od graduału co dzień bardziej się wykręcał, a wszystko to z powodu tej nieszczęsnej chudości, której nic pokonać nie mogło, co go do rozpaczy przywodziła.
Ludzie mówili mu, że czasem ożenienie tuczy — i długo rozmyślając ożenił się nareszcie organista z córką swego współbrata i sąsiada z drugiej parafii. Ale i to nic nie pomogło, gorzej nawet schudł jeszcze podobno, nos mu się spuścił niżej, i gdy żona umarła, po roku pożycia, powiadał na pogrzebie niepocieszony małżonek:
— Gdyby jeszcze rok, byłbym wysechł na wędzonkę.
Tyle o przezacnym organiście, a teraz o Rektorze słowo.