Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.
II.
RYBAŁCI.

Teraz gdyśmy poznali bliżej osoby znajdujące się na ganku plebanji, posłuchajmy ich rozmowy. Łatwo się domyślać, że gromadka Klechów o sobie mówiła, i na swój los wedle zwyczaju narzekała, chociaż tutaj najmniej do tego miała prawa. Pleban nie tylko ich opłacał z własnej kieszeni, karmił, lecz jeszcze dochody kościelne, jałmużny, ofiary pobożnych, po większej części im oddawał. A jednak słysząc dokoła narzekania braci Klechów, i ci na swój los się żalili. Próżniaczy ten gmin, jak zwykli ludzie, którzy czegoś liznęli i sądzą się godni lepszego losu, zawsze mieli się za najnieszczęśliwszych, upokorzonych, uciśnionych.
Jedna Magda, brała stronę księdza plebana, już to przez uczucie mimowolne sprawiedliwości, już dla tego, że w jej rozumieniu pleban był jej stroną.
Właśnie sparta na uszaku drzwi, podniosłszy głowę do góry, perorowała do organisty, który stękał najgłośniej.