powiedz mi co o sobie.
Maciek powstał na posłaniu.
— Boję się, abyście mnie nie wzięli za kłamcę, za oszusta, odpowiedział, tyle się ze mną rzeczy dziwnych działo.
— Mów prawdę, moje dziecko — mów mi wszystko, może ci się przydam na co? Ty jeszcze nie powinieneś nawet umieć kłamać, tak młody!
— I na cóż bym wam miał mówić fałsz? obcy przyszedłem, pójdę — a litości waszej wypraszać nie potrzeba, bo jej i tak tyleście mi już okazali.
I powiódł ręką po czole.
— Któż jesteś? Kto twoi rodzice? spytał proboszcz.
W tej chwili Magda przycisnęła się do ściany ciekawie, jakby się lękała aby ją nie wyprawiono, a Klechowie słysząc głos dziecka skoczyli do drzwi, które nieznacznie roztwarli trochę. Maciek tak mówił:
— Szczerze ojcze, ja nic nie wiem o sobie, ani kto byli moi rodzice, ani gdziem się rodził. Jak zapamiętam dawno, bardzo dawno, było mi bardzo dobrze na świecie.
Jak przez sen przypominam sobie, piękną młodą kobietę, która mnie bardzo kochała, którą nazywałem matką, ona mnie Stasiem. Ale to dawno i nie mogę przypomnieć, czy to jawa, czy marzenie. Mieszkaliśmy w pięknym pałacu. Zdaje się że poznałbym miejsce gdybym na nie trafił. Pałac stał na wysokiem wzgórzu, a u stóp pagórka rozłożone było białe miasteczko, w niem kościołek i cerkwie.
— To na Rusi — rzekł proboszcz do siebie.
— I cerkwie z blaszanemi kopułami. Pośrodku rynku stał murowany ratusz z wieżą. Dalej płynęła rzeka
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.