chwyciwszy mnie gwałtem, pociągnął za sobą, nie wiem dokąd. Szczęściem w drodze napotkaliśmy pana Czuryłę, który począł mnie bronić, i kazał dziadowi puścić. Ale Lagus na ramiona mnie porwawszy uciekł. Wszczął się rozruch na ulicy, żacy bracia rozbiegli się mnie szukać. Dziad nie mogąc iść dłużej, schronił się ze mną w podwórko spalonego domostwa i wpadł do piwnicy zawalonej. Tu związawszy mi gębę chustką i przycisnąwszy ręką, abym nie krzyczał, nasłuchując ze strachem, siedział nademną długo; nareszcie począł chwyciwszy mnie za głowę tłuc nią o kamienie.
— O przeklęty zbójca! zawołała Magda, ja go znam tego Lagusa.
Tu dopiero postrzegła się, że niepotrzebnie wymówiła ze znajomością, bo proboszcz ostro spojrzał na nią. Ona dodała ocierając usta fartuchem:
— To jest, jak gdybym go już znała, tego łotra.
— Cóż dalej moje dziecko? odezwał się proboszcz.
— Rozbiwszy mi głowę, gdym zalany krwią upadł na gruzy, dziad wychwycił się z piwnicy, podsłuchał i całkiem wypadłszy, znikł mi z oczu.
Długo leżałem bezprzytomny i jak ogłuszony, nareszcie bojąc się aby po mnie nie wrócił znowu, wyczołgałem się powoli z lochu i szmatą którą miałem ściśnięte usta, przewiązawszy głowę, oddaliłem o kilka kroków na kupę słomy i popiołu. Dalej już iść nie mogłem, a zawsze w strachu, żeby mnie nie znalazł dziad, zanurzyłem się w słomę i popiół, tak że snopek tylko narzucony na głowę, dozwalał mi trochę wolniej oddychać i oglądać się. Nadszedł wieczór, zmierzch, potem noc. Słyszałem krzyki żaków w sąsiednich ulicach, ale nie śmiałem wyjść, aby mnie dziad nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.