Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodź tu, zakrzyczał, chodź tu, mam ci coś powiedzieć.
Urwis chciałby był uciekać, bo mu czegoś pilno było, ale nie miał sposobu. Spuściwszy uszy wszedł powoli na górę, przemyślając tylko, za które z niezliczonej liczby przestępstw kara nastąpi; Pudłowski w milczeniu wprowadził go do izby i jakby chciał go bardziej jeszcze przestraszyć, zaryglował drzwi za nim.
— A teraz, rzekł, chceszli wyjść cało, mów prawdę.
Urwis pobladł.
— Ty wydałeś w ręce żebraka Maćka Skowronka?
Zaciął się żak, ale prędko rzekł zbierając na odwagę.
— Ja.
— Za co? i dla czego?
— Chyba nie wiesz żeś go wydał na stracenie? na śmierć? dodał ksiądz.
— Na śmierć? zawołał bursarz załamując ręce — ja! ja!
W tej chwili dał się słyszeć szelest za drzwiami drugiej izby.
Senjor i proboszcz zwrócili oczy, ale prędko je znowu skierowali na żaka, który miał łzy w oczach. Urwis był największym łotrem, ale myśl że wydał na zginienie brata, że popełnił największą w przekonaniu swojem zbrodnią, zdradzając tego kogo bronić był obowiązany, przejęła go tak, że na kolana upadł.
— To być może! zawołał, ja! ja! Ja powiem wam wszystko, całą prawdę.
— Mów, ozwał się Senjor.
— Wieczorem spotkał mnie dziad Lagus i począł pytać o Maćka. Są tu powiada jego krewni, co mu dobrze życzą, przyjdźcie z nim do mnie, ja go im przy-