Przenieśmy się teraz ze stolicy daleko w głąb kraju, na Podlasie, do Knyszyna, kędy ostatni z Jagiełłów dokonywa smutnie żywota, otoczony kobietami, pochlebcami, tłumem chciwych i podłych ludzi, bez serca w piersi i wstydu na czole.
Późnym wieczorem jesieni ciągnie się po błocie do miasteczka skórą wybijany rydwan, osłoniony zewsząd firankami skórzanemi, zaprzężony czterema lichemi końmi. Na przodzie jego siedzi żyd woźnica i stary osiwiały ciemno ubrany mężczyzna. W milczeniu zacina konie żyd, spoglądając na cel podróży: miasteczko i zamek.
Stary przy nim siedzący mężczyzna, podparł się na ręku i smutno zadumał namarszczywszy. Niekiedy obejrzy się w tył na rydwan, jakby za firankami kogoś tam siedzącego chciał dojrzeć, to znowu podeprze i zamyśli i wzdycha.
— A jest tu dobra gospoda? spytał stary żyda.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.
V.
WDOWA.