Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

powyginał. Grubo poobwijane nogi od kolan począwszy do stopy, jedwabną czarną materją pokryte, spoczywały na poduszce z złocistą wytartą frendzlą. Przez rękawiczki żółte widać było kości palców wychudłych i kilka pierścieni.
Twarz spoczywającego blada, zielonawej cery, nieco na policzkach samych jaskrawemi wypieczonemi rumieńcami ożywiona, z sinemi usty, długa była, koścista, martwa. Nos pociągły spuszczał się ku wardze dolnej odstawionej, oczy głęboko wnurzone w kość otaczającą, pomarszczona obejmowała powieka. Rzadki ciemny włos wymykał się na skroń z pod mycki, broda rzadka także rozdwojona czarna spływała na piersi, wąs długi i gęsty sprzecznością swej barwy czynił zdali twarz bledszą jeszcze.
Król zostawał w tym stanie dziwnym pół snu, pół jawy, w którym marzenie jak mgła przechodzi po rzeczywistości i mięsza się z nią niepojęcie, swemi barwy krasząc ją, samo ciemniejąc od niej. Czarne ale dawno zagasłe oczy otwierały się czasem na wpół i powolnie przymykały znowu, usta zadrgały czasem i roztwarły, ręce poruszały i ścisnęły; pierś poruszała się często, ciężko, jakby uciśniona, a niekiedy wyparło się z niej westchnienie głębokie.
W całej postawie króla widać było znużenie, wycieńczenie, brak siły, jakieś moralne opadnięcie i niemą prawie rozpacz. Chwilowo otwierające się oczy były prawie osłupiałe.
Niedaleko króla w kącie, na niskim stołeczku, z opartą o mur głową, założonemi rękoma, podkurczonemi nogi, drzemał chłopak lat okołu dwudziestu, bladej twarzy, jasnego włosa rozpuszczonego po skroniach, z sinemi