Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

wołałabym dziś jeszcze, ale gdym przez was zesromocona...
— Cicho Basiu, na wszystko, cicho! niespokojnie zawołał mężczyzna, gubisz mnie.
— Gdym zesromocona — kończyła kobieta — muszę w purpurę i złoto ubrać moją hańbę, okryć ją zewsząd złotem.
— A któż ci broni? niespokojnie przerwał oglądając się Mniszech.
— O! ja wiem, że wam to nie na rękę, śmiejąc się mówiła zniżając głos Giżanka, wybyście chcieli sami tylko z króla korzystać, sami się zbogacić.
— Ja?! Cicho kobieto! I usta mu zadrżały, a oko zapaliło się gniewem.
— Tak, wy! myślicie że nic nie wiem? A ceduły królewskie do kupców lwowskich wam dane? a skrzynie z Lubelskiego zamku uwiezione? a powierzone wam klejnoty?
Mniszech tak silnie porwał za rękę Barbarę Giżankę, że mało nie krzyknęła.
— Słuchaj — rzekł ponuro — milcz! milcz jak grób, lub źle będzie z tobą. Com zrobił, to odrobić potrafię.
— Ja mam dziecię! zawołała dumnie kobieta, królewskie dziecko!
— Królewskie! szydersko odparł Mniszech, czemu nie książęce?
Z kolei Giżanka pobladła.
— Mogę tego dowieść, mówił podkomorzy koronny, jesteście ze wszech miar w moich ręku, a chcecie pokoju i zgody, nie rozpoczynajcie wojny!
— Dla czegoż chcecie mnie od króla i łask jego