Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

w tej tak ciężkiej niedoli, ni sposobu, ni końca nie widzę. Z żoną bezżenny, mąż bez żony, dziwowiskiem małżeństwa na wszystkie wieki w oczach świata zostanę“[1].
Commendoni ni tem, ni łzami, ni obcych dowodami nie dał się poruszyć, stał on przy nierozwiązaniu małżeństwa, przy świętości związku.
— Jako duchowny miał słuszność, rzekł biskup, ale nie zawsze jedno prawo służyć może dla wszystkich.
— Tak, bo król straciwszy nadzieję nowego małżeństwa i potomstwa, z rozpaczy równie jak nawyknienia, rzucił się w objęcia tych poczwar, które teraz z niego życie i spokój wysysają. Zdrowie utracił, skarbiec zmarnował, spraw publicznych zaniedbał.
— I jeden pokojowiec! jeden! tu głos biskupa stłumiło oburzenie, zamyka nam drzwi, niedopuszczając senatorów, szydząc z nich.
— Król nie wie co się z nim dzieje, rzekł referendarz, życie mu ucieka, boi się o nie, otoczył babami, w których czarnoksięzkie leki więcej wierzy niż w naukę Fogelfedera, ostatek sił szafuje na kobiety, kona znękany, bez myśli, bez zastauowienia.
— On się zabija, dodał biskup.
— Dobrowolnie. To nic innego jak rozpacz! Wyznajmy panie, w prywatnem życiu nie było nieszczęśliwszego człowieka! Piękna i łagodna Elżbieta, którą kochał tak, wydarta mu po kilku miesiącach pożycia. Co wycierpiał za Barbarę, a jak krótko się nią cieszył! Z trzecią żyć mu kazano, gdy zbliżyć się do niej nie mógł. Litujcie się nad nim.

— Lecz gdzie męzka wytrwałość, gdzie?

  1. Historyczne.