Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

wody wezbrane, szumiące, od koryta rzeki w odnogach długich po dolinie rozlane, zdawały się zupełnie nie do przebycia. Kilka razy zastanowił się Tatarzyn i pojechał dalej. Wjechali w laski skompij, brzostów, dębów i tarniny, środkiem których wydarte wodami jary; szare skały i żółte kamienie piaskowe z wnętrzności swych pokazywały. Przebywali strumienie, małe łąki, gąszcze i uareszcie stali spocząć na wzgórzu z którego daleki widok rozpościerał się na Dniestr, zarośla i kraj z drugiej strony rzeki. Tatarzyn w milczeniu zsiadł z konia, pospędzał biczem jeńców, puścił bydło w paszę dobył zaraz pieczeni końskiej z pod siodła i począł jeść, Niewolnicy podzielili się kawałkiem chleba, któren wynieśli z obozu, chleba na żywność dla nich zabranego umyślnie, stwardniałego, spleśniałego, czarnego i zbrukanego błotem i krwią.
Inni krążący w tej stronie Jedyssańcy, poczęli się zbierać także na popas i porozpalali ognie, ale opodal od pierwszego. Tamci ustawiwszy podróżne kociołki gotowali z jaglanej mąki i sera kobylego ulubiony swój pokarm. Niewolnicy na boku cicho, płacząc rozmawiali z sobą. Nieznajomi, w tej chwili byli wszyscy braćmi i nikt z nich nie spytał drugiego — kto był? Każdy swoją nędzę opowiadał, mówił jak go pochwycono, lub opisywał co za katownie wycierpiał.
Na popasie od drugich niewolników dowiedział się Nadbożanin, że Tatarzyn któremu przypadł w niewolą, nie był Tatarem ale Tatarką. Jeden z Jeńców rozumiejący nieco języka dziczy, słyszał rozmawiających o niej Jedyssańców zowiących ją straszliwą czarownicą. Ciż sami opowiadali, że kobieta wyszła na wyprawę z mężem i synem, straciła obu w oblężeniu obozu pol-