Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

żółtą, dumnego wyrazu. Czarne oczy wielkie, pokryte powiekami, głęboko oprawne, zasłonione rzęsą długą, spoglądały obojętnie i zimno. Usta ściśnięte, końcami lekko w dół pochylone, zmarszczkami już otoczone wespół z czołem i policzki, namiętności stare i gwałtowne opowiadały. Znać było, że nie zwykł się tamować, nie umiał przymuszać, nie cierpiał podległości żadnej, uporu swego pod niczyją wolą nie złamał. Postawy ogromnej, barczysty, rozrosły, szerokich ramion, silnie zbudowany, pomimo że się zbliżał do schyłku młodości, miał jeszcze pozór młodego, ufającego w swą siłę człowieka.
Był to książę Sołomerecki.
Wspomnieliśmy wyżej, że książę młodość swoją spędził na zagranicznych dworach. Przebiegając Germanją właśnie w tej chwili, gdy reforma usiłowała czynić prozelitów, zachwycił był nieco nauki nowej; nie porzucił wszakże wiary ojców, aż za powrotem do kraju, gdy w ślad za nim jeden z wysłańców niemieckich przybył na Ruś nawracać i wystawując księciu wielką rolę protektora reformy, zachęcał do walki, obiecując przewagę znakomitą, zapowiadając dni sławy i zwycięztwa.
Sołomerecki dał się nawrócić i zręcznemu pochlebcy dozwolił nieznacznie wziąść przewagę nad sobą. Wielkiej na to potrzeba było przebiegłości, aby człowieka charakteru niepodległego ujarzmić; ale wmawiając myśli, poddmuchując przekonania i rozkazy, przekonywając, że to co się poddaje, sam pierwszy zamierzał — można najnieugiętszego owładnąć. Tak się i tu stało, książę Sołomerecki został ewangielikiem z własnej niby woli, w istocie zaś za podszeptem niby zbiega którego przytulił, któren zdawał się czynić tylko wolą pana, a