Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

cięztwa nowowierców, siedział jak pospolicie mówią na dwóch stołkach, a za przybyciem Commendoniego do Polski, z boleścią udaną płakał przed nim na upadek katolików i grożące wierze katolickiej w Polsce nieszczęścia. Nie uwiodło to wszakże kardynała, który z nadzwyczajną zręcznością, taktem prawdziwego dyplomaty, misją swoją spełniał.
O dwie najgłówniej rzeczy chodziło Commendoniemu, nakłonienie Polaków do wojny tureckiej i wsparcie słabej partji katolickiej. Słabość rządów Augusta w ostatnich chwilach panowania dodawała sił różnowiercom, którzy już głośno o zawładaniu państwem, o obiorze króla niekatolika i prześladowaniu wiary mówili. Tymczasem przyjęty jednak sobor trydencki, wprowadzony zakon jezuitów i gdy już katolicka partja zwyciężona być miała, walka na nowo rozpoczęta, zbiegiem późniejszych okoliczności, na stronę wiary wygraną została. Ale w chwili gdy się nasza powieść toczy, nadzieje różnowierców były u szczytu. Rachowali oni na Litwę, w której staraniem Radziwiłłów i Chodkiewiczów wszczepiona została reforma, pobudowane zbory i uciśnione do ostatka duchowieństwo; rachowali na sprzymierzenie się z greckiego wyznania ludźmi, rachowali na Uchańskiego, Firleja, Zborowskich i tylu innych w senacie zasiadających, a już reformie pozyskanych.
W samym Krakowie i okolicy było zbiegowisko reformowanych; na czele partji stali tu Zborowscy i Firlej. Na szczęście dwie te rodziny świeżo śmiertelnie poróżnione zostały.
Bracia Zborowscy, synowie Marcina, niepoślednie mieli w kraju znaczenie, wielu przyjaciół, dostatki i przewagę. Najstarszy z nich Andrzej, który jako głowa