Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mości panowie bracia, rzekł, za pozwoleniem. Książe Jegomość kazał mi wam jurgielt opłacić na was i na konie, proszę do mnie.
Ta niespodziewana wiadomość zachwiała dworzany, porzucali konie, poszli odbierać pieniądze, kilku sądząc że się omylili i wstydząc swojego kroku chcieli pozostać. Starszy oznajmił że ma polecenie odprawić ich. Inni wierni księciu nie myśleli nawet o odjeździe; ale takich kilku tylko pozostało, reszta wysunęła się za wrota z nieznajomym, który ich poprowadził z sobą, szepnąwszy coś Hahngoldowi. Żyd pobladł, zamamrotał coś do drugich żydów, a lichwiarze w oka mgnieniu porzuciwszy jeszcze nie otaksowane klejnoty i nie chcąc już w żadną wchodzić umowę ustąpili.
Starszy pobiegł do księcia.
— M. książe, żydzi traktować nie chcą.
— Co się im stało?
— Nie pojmuję! nie rozumiem, poszeptali coś z sobą, porzucili umowy i poszli.
— Wszyscy?
— Wszyscy. Książę osłupiał.
— W tem jest jakaś sprawa szatańska. Pieniędzy! pieniędzy i jechać! Muszę spieszyć, oni to dziecko przekleństwa uwiozą znowu! Do Litwy, do Litwy. Rób W. Mość co chcesz, a dostań mi pieniędzy.
— Nie wiem co mam robić, nie pozostało nic, gdy żydzi odmawiają.
— Innych wezwać.
— Było ich przed chwilą więcej niż potrzeba, teraz nie ma ani jednego.
— Ale z jakiegoż powodu?
— Nie pojmuję.