Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu nie w drodze? spytała, on wyjeżdża.
— Nie wyjedzie jeszcze tak rychło, odrzekł młodszy.
— A tymczasem dobrą nowinę W. ks. Mości przynosim.
— Jakąż? co się stało?
— Wielki i ważny a najmniej spodziewany, nigdy nieprzewidziany wypadek.
— Na Boga, cóż może być takiego?
— Papiery ks. Hausera.
— Znalazły się? zawołała księżna podbiegając.
— Najosobliwszym trafem, mój syn...
— Odzyskał je, jakim sposobem?
— Będąc w niewoli, był towarzyszem księdza Hausera, zmarłego jak się pokazuje na galerze tureckiej. Konając polecił papiery memu synowi. Ten ich nawet nie patrzał dotąd. Dziś, gdyśmy się w drogę wybierali, wypadły.
Spytałem, przejrzałem je. Oto są.
Księżna Anna płakała z radości.
— O! to opatrzność Boża nad nami!
— Ale, dodała po chwilce, potrzeba księcia wstrzymać, to nic nie pomoże. Co począć z niemi?
Czuryło namyślał się chwilę.
— Radziłbym W. ks. Mości, rzekł, udać się z niemi do Firleja, pozwać księcia przed sąd arbitrów, aby przy świadkach zmuszony był niezbitemi dowody uznać wasze małżeństwo i dziecię z niego urodzone. Spieszcie tylko aby nie wyjechał.
Natychmiast księżna Anna kazała zajechać kolasce, siadła i udała się do Firleja.
Zastała go, że to było rano jeszcze, w komnatach żony. Dziwny to był widok, starca cudzoziemskim stro-