Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

Urwis nad wszelkie spodziewanie wyszedł na człowieka i zasiadał z wielkim applauzem w Magistracie Krakowskim, gdzie się mianowicie dowcipem i przebiegłością a szbybkością sądu odznaczał.
Lagus zgnił w barłogu jakimś.
Pleban Zębociński umarł jak żył świętobliwie, przeżywszy długie jeszcze lata w spokojnem swojem zaciszu. Napróżno ofiarowano mu kanonije i urzędy, on je z pokorą odrzucił, błagając, by go od parafian nie odłączano. Organista znalazł śmierć na dnie kufla, w któren tak ciekawie zaglądać lubił.
Pan Krzysztof Pieniążek zaciągnął się później do wojska i służył długi czas w Inflantach i przeciw Moskwie. Łęczycanin upodobawszy wielce Marzec u Krzaczkowej, uczęszczał nań bardzo długo. Sławny ten Marzec przyprawił go nareszcie o wielkie strapienia w życiu. Niestety! najczęściej giniemy od przyjaciół naszych. Rozpowiemy jak się to stało.
W początkach skutki napoju były na oko pożądane i szczęśliwe. Szlachcic wzdymał się, żył, rumieniał, lice jego czerwieniało, nos także. Po niejakim czasie rumianość przechodzić zaczęła w siność, otyłość w zdęcie; piękne barwy nosa wyrastającemi na nim skaziły się brodawkami. Nogi ociężały mu i pobrzękły, praca stała utrapieniem, bo ani chodzić, ani ubrać się sam, ani na koń siąść nie mógł, ani wreszcie szablą zamachnąć zręcznie, jak to dawniej bywało. Z trwogą poglądał na rosnący brzuch, który mu pod gardło coraz bardziej podchodził, pas wprzódy kilka kroć obstający, teraz ledwie na półtora obwinienia wystarczał, suknie pękały i groziły sprawieniem nowych.
Najgorzej że nie było za co. Koń, kulbaka, zapasne