Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

innych, nie podejrzewając o myśl oswobodzenia; zwłaszcza że Seraskier lekką mu wyznaczył pracę i łagodnie z nim obchodzić się kazał, myśląc że litościwie traktowany łatwo się da zbisurmanić.
W nim na widok miejsc bliższych już ojczyzny, zda się o krok tylko od niej odległych, żywo zabiło serce. Niepomyślna ucieczka pierwsza nie zraziła go, zapragnął spróbować drugi raz, co raz już nie udało mu się. Ale teraz lepiej osnuł swój plan i głębiej nad nim pomyślał, nie chciał wspólników, bo obawiał się zdrajców, ufając że sam sobie wystarczy.
Niepodobieństwo zbieżenia inaczej za Liman, i przebycia go inaczej jak po lodach, wstrzymało go do zimy. Dostał sobie strój tatarski, umiał języka tyle, że mógł ujść za Dżambułata, twarz ogorzała i zmieniona, nie wzbudzała podejrzenia. O konia nietrudno mu było. Tymczasem na pogranicze do Bałty wysyłano Agę, mającego tam leżeć na nieustannej straży od Polski. Dziwnym trafem niewolnik Seraskiera dostał się w podarku jednemu Adze. To go zbliżyło jeszcze do ojczyzny, którą prawie z nowej siedziby mógł widzieć, mógł jej powietrzem oddychać. Nie wzbudzał podejrzenia wcale, bo powiadał zawsze że jest z dalekiego kraju i na oko zdawał się godzić z swym losem.
Gdy przebywszy step pusty, aułami tylko Tatarów Jedyssańców po bałkach koczujących przecięty, stanęli nad Kodymą. Nadbożanin ujrzał swoje rodzone Podole i zadrżał. Zginąć lub wrócić do kraju, rzekł w duchu, zginąć lub tam się dostać!
Bałta naówczas była mizerną turecką wioszczyną, z tej strony Kodymy, pod stopami gór rozciągnioną. Z przeciwnej nie było jeszcze żadnej osady i puste tylko