a nowy dziedzic widocznie nie rad przybycia dawnego dziedzica, dał mu dość wyraźnie do zrozumienia, że rad by go wyprawić co najprędzej.
Sam też Czuryło nie myślał tu bawić, a że przed wyprawą zakopał był w ogrodzie nieco grosza, chciał tylko swoje dobyć i iść dalej, pilnowano go jednak nie wiadomo dla czego tak ściśle, że do ogrodu w nocy wyjść nie mógł. Nazajutrz obdarzywszy, pozbył się niemiłego gościa szlachcic, który całą noc spędził w nieprzyjemnych przeczuciach procesu, nie wiem dla czego, tak mu strasznego.
Pan Czuryło poszedł do pasieki do Marcjana i pozostał tam dzień następujący, a w nocy z pomocą pasiecznika wdrapał się do ogrodu, gdzie pod bzowemi krzaki zakopany był jego garnek i butelka. W garnku nie tknięte pieniądze, w butelce zasmolonej papiery swoje znalazł, a nagrodziwszy poczciwemu wieśniakowi puścił się w dalszą drogę.
Dopytawszy o Sołomereckich, że ich na Rusi wołyńskiej szukać należało, ciągnął tam. Ale i tu księżnej nie było. Słyszał tylko o prześladowaniu jakiemu uległa, o dziecku które znikło i o wyjeździe jej do Krakowa.
Poszedł do Krakowa. Po drodze opowiadając się jako Litownik; (tak zwano więźniów z niewoli wyzwolonych), przyjmowany mniej więcej litościwie wszędzie żebrał, zostawując swój grosz na nieprzewidziany raz.
Oprócz swoich papierów dobytych na słobodzie, niósł także powierzone na galerze papiery owego księdza zmarłego w Stambule, których nie miał czasu i ciekawości przepatrywać, obiecując sobie w Krakowie dowiedzieć o rodzinę, dla której służyły.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.