go zapomniał. Długo walczył z sobą, ale przemógł smutek dręczący, potrzeba odzyskania swoich. Już miał się dać poznać ojcu, gdy wypadkiem znajdując się nie daleko gospody, gdzie umawiano się o porwanie młodego Sołomereckiego, zdało mu się, że ojciec należał także do spisku.
Bez wahania oznajmił o tem księżnie, ale strapiony odkryciem, nie zbliżył się do ojca.
Jałmużną żyjąc, dnie całe pod domem Anny z oczyma w okna jej wlepionemi siedząc, pędził tak długie dnie smutne Czuryło. Ani nadziei, ani nadziei być poznanym! Kilka razy mówił z Anną, ona patrzała na niego i nic jej, ani głos, ani twarz nie przypomniała dawniej tak dobrze znanego człowieka.
W takiem położeniu rozpacz by porwała była każdego; i w końcu ścisnęła też serce znękanego, który nie tłumacząc sobie co z tego wyniknąć może, i jak ostatek nadziei utracić łatwo, jednego wieczora wcisnął się w uliczkę na której mieszkał ojciec jego.
W pobliżu kościoła stary Czuryło obrał był sobie ubogie mieszkanie, w którem sam jeden czas pędził. Jedną stronę nie wielkiego domu zajmowali gospodarze u których się stołował, drugą, dwie izdebki, stary.
Największy porządek panował w tych małych, wybielonych, wymytych i zawsze świeżych komnatkach. Okna ich błyszczały jasnemi szyby, podłogi wysypane świeżym piaskiem żółtym, ściany wytarte z najlżejszego pyłu. W pierwszej izdebce piec zielony z przypieckiem do siedzenia ciepłego, kilka krzeseł skórą obitych, ława szeroka z kilimkiem, stół na nogach wykręcanych, zegar w kącie, krucyfiks na oknie, obraz Najświętszej Panny Częstochowskiej na ścianie. W dru-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.