Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

upodobanem Augustowi mieszkaniem, jak czarna suknia upodobanym jego ubiorem. Któż nie widzi, porównywając to z jego ostatnich lat rozpustą, że rozpacz niepohamowana wpędziła go w tę przepaść, dała na ręce Sokołom (tak zwał kobiety) i skróciła mu życie. W czarnej sali za całą ozdobę były dwa obrazy, portret Elżbiety i Barbary, naprzeciw siebie. Obie młode, obie z uśmiechem słodkim, obie smutnego oblicza, obie zgasłe bez czasu, obie zabite ręką Bony.
Teraz i biblioteka i Czarna sala i ulubione puszkarnie Augusta — wszystko pustowało.
Bo pustką było Wilno całe.
Niedawno żywe ulice, rynek, przedmieścia stolicy, która odznaczała się tem między miasty polsko-litewskiemi, że w niej najrozmaitsza ukazywała się ludność, martwe stały. Domy kupców ruskich, kupców niemieckich, sklepy Ormian i Turków, kramy żydowstwa zaparte żelaznemi drągi, zamknięte. Na ratuszu kilku tylko burmistrzów, we wrotach bezsilne straże. Rok temu nazad widziałeś tu najdziwniejsze twarze, najosobliwsze stroje, Turków, Ormian, Greków, Tatarów, Żydów, Rusinów, Polaków, Litwę, wszystkie wyznania i wiary ocierały się o siebie. Piątek muzułmanie, sobotę izraelici, niedzielę chrześcjanie święcili, wszystkie języki sąsiednich krajów mogłeś usłyszeć w mieście, teraz cicho, cicho i ledwie kiedy niekiedy dzwon kościelny woła na modlitwę pozostałych i powróconych miastu mieszkańców.
Podróżni wjeżdżający od Ostrej bramy, zatrzymani zostali przez straż naprzód, która pod przewodnictwem burmistrza rozpatrzyła ich papiery, dla dojścia czy nie jechali z zapowietrzonego miejsca. Chociaż Wilno zni-