Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

nowej wiary nie mogło być jeszcze wielkie, gdzie dwa i tak już wyznania walczyły z sobą; a lud kłaniał się po lasach bałwanom i czcił dotąd drzewa i węże, reforma wpadająca z gorącem pragnieniem nawracania, z wrzaskliwym zapałem, musiała głów wiele obłąkać. Oświecenie nie mogło być jeszcze tak upowszechnione aby zapobiegło złemu. Ci co się uczyć chcieli, (a było ich nie wiele) musieli szukać nauki w Krakowie lub Pradze, bogatsi w Lipsku i Padwie. Reszta nie pojmowała należycie wiary, i dla tego łatwo, łatwiej niż w Polsce odwieść się od niej dała, za małe uznając wielkie i stanowcze różnice.
W jednej chwili Wilno z katolickiego stało się prawie reformowanem, kościoły nieważone i opuszczone; magnaci pociągnęli za sobą szlachtę ślepą i idącą za ich przykładem, pod ich powagą. Senat wkrótce litewski tylko kilku liczył katolików, reszta albo była greckiego obrządku, albo przyjęła reformę. Na mudzi duchowni katolicy znikli, w stolicy wznosiły się zbory, na Łukiszkach, na Rybnym końcu, przeciw św. Jana. Nikt nie myślał radzić, a król obojętnie na to patrzał. Tymczasem Radziwiłłowie koryfeowie reformy szczepili ją wszelkiemi sposoby, sypiąc pieniędzmi, łudząc popularnością lub protekcją swoją. Duchowieństwo padło na duchu całkowicie. Wtenczas to Hozjus z biskupem Walerjanem wprowadzili zakon jezuitów, a pierwszy męczennik Krassowski zapowiedział wielkie losy stowarzyszeniu, co liczyło między członkami swemi ludzi tak bohatersko pogardzających śmiercią.
Lecz wnijdźmy do pałacu Antokolskiego, gdzie wojewoda podlaski Fryderyk Sapieha, świeżo przybyły, przyjmował pokrewnego Pawła, kasztelana kijowskiego.