bladł nieco, ale zwróciwszy łagodne wejrzenie na marszałka, pomimo jego postawy i odgróżek, postrzegł łatwo, że nie tak był straszny, jak za strasznego chciał uchodzić.
Opatrzywszy Sołomereckiego w pieniądze, odzienie i poleciwszy od siebie marszałkowi, towarzysze jego podróży, tegoż dnia prawie niewidząc się z nim, odjechali. Znowu więc sam jeden pozostał wśród obcych i nowych postaci. Całkiem jednak różny to był świat młodzieży od dwóch widzianych i poznanych przez niego wprzódy.
Dwór Sapiehy wojennego ducha i zatrudnień nadewszystko, składał się z dworzan do rycerskiego sposobiących rzemiosła. Co u pana Firleja wytchnieniem tylko i niejako zabawką było, to tu zajmowało wszelkie godziny i za cel uważane było. Jak dzień, poczynano od modlitwy, wojewoda już katolik trzymał przy sobie kapelana i codziennie z całym swym dworem słuchał mszy świętej w kaplicy domowej lub podróżnej. Niekiedy w drodze stawiano ołtarz pod umyślnie rozbitym namiotem.
Po bardzo skromnem śniadaniu, które jak obiad składały proste narodowe potrawy, obficie podane, wszyscy szli do zatrudnień. Jedni toczyli końmi, drudzy bili się w szable, inni strzelali do tarczy z łuków i rusznic; wyłączywszy tych, których posyłano gdzie, za sprawą jaką, z listem i t. p.; obiad poprzedzony modlitwą trwał krótko, po nim powtarzały się ranne zatrudnienia, wieczerza, modlitwa znowu i to razem odbyta w czasie gdy po kościołach dzwonią na Anioł Pański, zamykały dzień. Wcześnie kładli się wszyscy spać. Nie znano tu co kości, co gra, śpiew i inna nad
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.