rycerską zabawa. Nic pieszczonego i miękczącego nie było w obyczajach dworu, kobiety usunione i oddzielone zupełnie.
Gryda rządził dworem wojewody. Jak ogromny, barczystej postaci i słów srogich, tak był słaby i miękki człowiek. Nie żeby brak mu było odwagi, bo tej dał dowody na placu bitwy nie jednej, ale łatwo się przekonywać dawał, łatwo złagodzić.
A że w oczach jego nad tę dobroć i łagodność ukrywaną, nic nie mogło być sromotniejszego, Gryda udawał gbura i złośnika, upartego i ciężkiego człowieka. Nienstannie gniewał się niby, srożył, groził, marszczył i łajał. Dworzanie co go znali, często nadużywali nawet drażniąc poczciwego Litwina dowiedzionej cierpliwości, nic się go bowiem nie lękali. Dla nowych ludzi, marszałek mógł się wydawać piekielnym złośnikiem i nie pohamowanym prześladowcą, bo słowy w istocie takim był, ale nigdy uczynkiem.
Takim właśnie zdał się Sołomereckiemu, który słysząc jak go napominano o łagodność, wyobraził sobie, że wpadł w ręce nielitościwego oprawcy. Towarzysze umyślnie go w tym błędzie utrzymywali, udając bojaźń sami, a Gryda znowu groził mu nieustannie, dowiedziawszy się że jedynak i ciesząc się wrażeniem jakie uczynił na Stanisławie.
Do korespondencji jeden tylko był duchowny na dworze wojewody, który razem kapelana obowiązki sprawiał, kancelarji żadnej.
Wkrótce razem z Pawłem kasztelanem kijowskim, Fryderyk z Wilna ruszył obawiając się jeszcze powietrza, do dóbr Rożańskich. Podróż odbywała się powolnie i poważnie, w miasteczkach stawano po klasztorach,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.