Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

język się plącze od miodu, bojąc aby mi czego więcej z pod serca nie wydłubał: za kulbakę, za juki, niby spać, a zabrawszy się, na szkapę, w nogi.
— Nic nie powiedziałeś więcej?
— Cóż to? myślicie, z dumą rzekł Łęczycanin, żem gotów przedać się! ha, mosanie, to krzywda, to dyshonor, za to mi odpowiecie. Nigdym nikogo nie zdradził!
— Ależ się taki bardzo nie potrzebnie wygadał.
— Ludzka rzecz, a języka w porę powstrzymałem. Za te podejrzenia winniście mi...
— Garniec piwa, dorzucił pan Krzysztof.
— Przynajmniej Marcu — i to od Krzaczkowej.
Pan Czuryło trochę uspokojony zgodził się na indemnizacją, i szybko wyszedł.