Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Nim z Sołomereckim wejdziem do Gronoviusa Durana, musimy uprzedzić czytelników, że wierny swemu czasowi książe podzielał zaślepienie wszystkich względem czarnoksiężników i magii. Wyczerpawszy wszystkie sposoby szkodzenia bratowej i bratankowi, Sołomerecki gniewny, rzucał się do ostatniego, szedł pomocy żądać od mniemanych wszystko widzących i wszystko mogących Gronoviusa i Durana.
Ci dwaj zajmowali na tyle kamieniczki pana Pieniążka mieszkanie dolne i piwnicę. Dawniej ono służyło za szynkownią, i dla tego wejście do lochu było z wnętrza. Urządzając swoje laboratorjum wybrali sobie umyślnie dwaj czarnoksiężnicy to miejsce, jako ukryte i dla nich wygodne.
Maleńkie drzwiczki w grubym murze wykute wiodły do tej tajemniczej ciemnej i nizko sklepionej pracowni Sowa wypchana z rozczepierzonemi skrzydły u wejścia, oznajmowała mieszkanie Gronoviusa i Durana.
Duża izba urządzona była tak widocznie, aby uczynić wrażenie na wchodzących. Z dwóch wązkich okien, patrzących w ciasną uliczkę, jedno osłonione było czarnem suknem, drugie mało co wpuszczało światła. W pośrodku nizki, na grubych nogach wyciągał się stół, cały pokryty księgami, pismami, kawałkami drzewa, wosku, horoskopami, kwadraty astrologicznemi, kośćmi i t. p. Zegar i głowa drewniana straszna, rodzaj terafim, zajmowały środek stołu. Na ścianach wisiały wypchane zwierzęta różne, kości mammutowe, suknie wyszyte w znaki niebieskie i tajemnicze cyfry.
Dalej na pułkach słoje z monstrami w spirytusach, flaszki, gliniane kufle i hlaki, garnki, kolby szklanne do alchemicznych doświadczeń rozrzucone były. Na