Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.
I.
SŁUP MĘCZARNI I JAMA WILCZA.

Gdy oczy otworzył, znalazł się więzień w ciemnem i zawartem miejscu, podniósł głowę i nie ujrzał nic, tylko mury wysokie, w górze przecięte kilką wązkich okien, któremi słabe światło bladej nocy wpadało. Ręka jedna go bolała, za tę rękę uczuł się przykutym łańcuchem do słupa podpierającego sklepienie wieży, na której dnie wespół z wielą innemi więźniami leżał. Do koła chrapanie uśpionych, jęki słabych i rannych, krzyki we śnie marzących jeszcze o przebytych katuszach rozlegały się, towarzyszył im jednostajny szum wiatru i pluskanie limanowej wody o mury więzienia. Kilkudziesiąt jeńców jak on na łańcuchy do słupa przykutych, sparci oń, lub wywróceni na ziemię wysłaną kamieniem i potrząśnioną trzciną suchą, leżało. Wszyscy tak byli znękani, tak nieszczęśliwi, że żaden z nich nie miał wejrzenia i politowania dla nowo przybyłego towarzysza. Niedola bowiem, nędza, nękają i zatwardzają człowieka; szczęście robi go czułym i miłosiernym; a choć długo