Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

głowy czapkami, mieszczan, młode dziewice. Jedni pukali do drzwi, drudzy oczekiwali kolei, chroniąc się w ciemnych kątach kamienicy i unikając siebie.
Między temi poznał p. Czuryło, panią Janowę zubożałą kupcowę, która obok Marcinowej stragan miała, Agatę powiernicę księżnej, p. Pudłowskiego senjora bursy, znacznego między wielą swoją połamaną figurką, żyda Hahngolda przechadzającego się w ciemnej galerji i mierzącego okiem wchodzących i wychodzących.
Wszyscy niespokojnie poglądali na drzwi pracowni Durana i czekali kolei. Pan Krzysztof schodził z Łęczycaninem ze wschodów, spojrzał na sowę i zawołał:
— Utrapieńcy! ot co ludu czeka na ich rady i wróżby. Gdyby mi tak pięknie za mieszkanie nie płacili, nigdybym ich tu nie trzymał! A w nocy jak poczną smażyć, to śmierdzi na cały dom, tak że wszyscy moi sąsiedzi się skarzą. Osobliwsza, czem oni tak smrodzić mogą, bo te zapachy do niczego niepodobne.
— A wiecie że i ja byłem u nich, rzekł Łęczycanin.
— No! a tyż tam po co?
— Radziłem się na nogę.
— Cóż ci dali?
— Plaster bardzo skuteczny, a jacy grzeczni, częstowali piwem, niezłe nawet, gawędziliśmy długo. Prawda że ten mniejszy trochę brzydki, ale co skuteczny to skuteczny człowiek! Noga się zgoiła za trzy dni.
— Czy tylko nie wyśpiewałeś im czego?
— Za kogoż mnie to macie?
I zeszli razem w uilicę, kierując się do blizkiej garkuchni.