Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.



PROLOG.
(Zaułek poza gmachem więzienia, utworzony przez blanki, wystające w stronę rzeki. W głąb spada olbrzymi mur, wsparty na potężnych odkosach ziemnego wału. Z prawej strony wznosi się surowa ściana z oknami na poły zabielonemi. Górą okien sączy się w noc nieruchome światło. Ów dom wypromienia ze siebie martwą aureolę, która ginie, pochłonięta przez mrok. Za murem i za jego fosą, głęboko w dole, rosną drzewa olbrzymie, których wierzchołki mało-wiele przerastają dachówkę muru. Koślawe widły, konary, nagie gałęzie i wici tych drzew huczą w nocy wzdłuż rzeki Wisły. — Wicher dmie. — Zawieja niesie ze szczelin pomiędzy murami i z dachów zwiewne, wydęte żagle śniegowe. Długie, wciąż dymiące się strzały i zaspy warują na ziemi. Lotny wąż śniegu okręca się dookoła słupów szubienicy. — Głęboka noc. — Dwudziestostopniowy mróz. Żołnierz moskiewski w szubie do samej ziemi, baraniem futrem podbitej, w wielkich butach futrzanych, z głową szczelnie okręconą baszłykiem przechadza się pomiędzy Iwanowskiemi wrotami i wnęką, gdzie stoją słupy szubienicy. Karabin leży nieruchomo na jego ramieniu. Śnieg zmarznięty od srogiego mrozu świszcząco zgrzyta i skrzypi pod wielkiemi stopami sołdata. — Kiedyniekiedy ten człowiek wstrzymuje mierzone kroki, odchyla z nad ucha wielkim palcem rękawicy brzeg baszłyka i nasłuchuje, jak wicher w konarach wspaniałych drzew śwista, skowycze i łka, — jak wąż śniegowy, oplatając drewno szubienicy szeleszcze).
JĘK W WICHRZE (między mogiłami)

— Kiedyż uniesiem głów ponad zbroczone wezgłowie, kiedyż na ludu łonie spoczniemy w sławy koronie, — któż nam odpowie?