— Jakąż mi dasz nagrodę? Syna mam, panie, panie!
— Nie minie cię zapłata.
— Część jej jużeś mi wydał, gdy mogłem jeszcze wyprowadzać w pole, zmylić pogoń, złamać zakaz, zatrzeć tropy, — lecz jestem nienasycony. Syna mam, panie!
— Czy nie leży to w twoich zamiarach, nienasycony, ażeby i mnie wyprowadzić w pole?
— Nie, mistrzu! Tobie jednemu pokazuję prawdę, odsłaniam nagość spraw i dusz, rany czyste i brud, źródło łez i strzeliste westchnienie, tobie jednemu wyznaję wiadomą ci istotę rzeczy.
— Alboż napewno wiesz, przebiegły Anzelmie, gdzie się znajduje prawda i jaką ma twarz, gdy zdejmie maskę, istota rzeczy?
— Tak sądzę. Zdarzało mi się uchylać jej tylekroć podejrzliwemi rękoma. Kładłem w bardzo głęboką ranę prawdy chciwe palce i uczuwałem w całem ciele rozkosz od niestrzymanego żaru, który w niej gore.