Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

kojnie i trafnie ściąłem jego bujną, pełną marzeń głoweńkę nagim toporem mojego uśmiechu. Och, wy oczy struchlałe, zamierające pod mojem spojrzeniem w wieczny lód rozpaczy! O, niezapomniane spadanie jego jęku, który słyszałem lecący w przepaść po ostrych zrębach w ciągu jednego momentu powzięcia o mnie prawdy! Zamknęły się wówczas te pierwsze oczy moje, — zawściągnęła się na twarz śmiertelna przyłbica dumnej pogardy i biała chustka śmierci nasiąkła potem przedzgonnym. Oto tu leży ten pierwszy mój...

(Obadwaj krok za krokiem idą powoli, ze zwieszonemi głowami na prawo od drewien szubienicy, brnąc po kolana w bardzo głębokim, sypkim, przemarzłym śniegu. Widać w błędnem półświetle okien więzienia, w martwej aureoli, która ginie pochłonięta przez mrok — na głowie Bożyszcza frygijską czapkę, symbol Mithry. Wiatr dmie i z jękiem pada pomiędzy mogiły).
JĘK WICHRU (między mogiłami)

— Kiedyż uniesiem głów ponad zbroczone wezgłowie, kiedyż na ludu łonie spoczniemy w sławy koronie — któż nam odpowie?

(Chwieje się jęk wichru, zanosi tam i sam nad niewidzialnymi, płaskimi, zadeptanymi dołami, w których leżą straceni powstańcy, niepodlegli bojowcy i bandyci — warstwa na warstwie, długim pokotem, długim pokotem. Anzelm stanął. W zimnej, głębokiej zadumie, niepochwytnym szeptem, zaledwie ruchem warg, wymawia zapomniane imiona).
BOŻYSZCZE

— Cicho szeptaj, — szpiegu, — bo polski wiatr, rapsod jedyny spraw, tu pokonanych, usłyszy imiona. Poniesie je w pola, w lasy, na martwe niwy, ku brudnym wsiom. Wy-