szlocha je u zamarzłych okienek, wypłacze w węgłach chałup. Poszepnie je milionom chłopów w ich nieocknionym dziś śnie.
— Śpi twardo chłopstwo polskie. Dobrze jego snu bagnet strzeże i zabobon. Bagnet na ziemi o wszystkiem stanowi. Na kolanach u moich stóp, z płaczem i jękiem pełza wiatr, niewolnik, jako wszystko w tym kraju.
— Miejsce, na którem stoisz, jest zagonem ziemi wolnej.
— Czyli to miejsce, — mistrzu, — jest zagonem ziemi wolnej, gdzie leżą pochowani bandyci, zdjęci z szubienicy?
— Tu leżą pochowani waleczni wodzowie powstania i waleczni bojownicy rewolucyi.
— Tu oto leży „Marek“. Uciekł był ze mną z więzienia, z zamku w Łęczycy. Czekałem na niego ciemnemi nocami, brodząc dookoła miasta po moczarach. Och, ciemnemi nocami... Tłukło mi się wówczas w piersiach inne, głupie serce. Kochałem go. Gwiazdy do mnie o nim mówiły. Światło księżyca nas ostrzegało, jak siostra czuła. Skoczył w moje ramiona z wysokiego muru. Uciekaliśmy po przez błota, rozkisłe łąki, przez głuche lasy. Tylko to jedna ciemna noc