Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

oczy i pyta się mnie, co ludzie z jego duszą i z jego spracowaną ręką zrobili Pyta się mnie, com ja z nim zrobił.

(Nachyla się nisko, osłania usta dłonią, szepcząc)

— Mistrzu! Pokażę ci, com sprawił najokrutniejszego. Odgarnę ziemię, rozedrę piersi tego chłopa, nieustraszone za życia. Pokażę ci jeszcze drgającą w nich ciemną, nieśmiertelną rozpacz...

BOŻYSZCZE
(dobywa puginału i krótkim błyskiem żelaza odpycha od siebie Anzelma)

— O sobie samym mów do mnie.

ANZELM

— Prawdę powiem. Powiem ci, gdy taka jest wola twoja, kiedym po raz pierwszy uczuł w sobie tę nową myśl.

BOŻYSZCZE

— Strach ją w tobie długo płodził z nierządnej chciwości. Wyłuszcz te dzieje tchórzostwa, przekupstwa, kłamstwa, rozwiązłości i zdrady.

ANZELM

— Ty je znasz i ważysz. Ja je tylko uczuwam w dali... Po śnie ciężkim ujrzałem tę myśl. Nad ranem. W febrze. Wiosenny to był ranek. Chmura ciemna leżała na niebie. Za nią dołem, dołem zorza. Blade jakoweś kwiaty snuły mi się w oczach. Całe moje życie i jego wszystko znaczenie, sens mego bytu, wcielony został w te kwiaty. Już mię wtedy skazali byli na powróz. Poprzez dwie druciane kraty pozwo-