jem poduszczeniem, — o niewiadomej godzinie i straszliwemi oczyma zajrzy w mrok tajemnicy. Jak najbystrzejszy szpieg rozgarnie w sekrecie fałdy kapy czcigodnej. Przyniesie nieznaną, wiecznie odmienną, — za mojem poduszczeniem — zgoła nową miarę idei i pocznie nią mierzyć w milczeniu. Stanie, jak nieubłagany prokurator, jak niepodkupny sędzia. Spojrzy.
— Niechaj mierzy! Pokaże mu jego nowa miara rany duszy mojej, krwawe moje łzy — i zwilgotnieją jego zmarzłe oczy.
— Będę cię kusił, zdrajco.
Ja, który, jak Mithra, posiadam tysiąc oczu, który widzę daleką przeszłość i najdalszą przyszłość, pokażę ci w przestrzeni czasu odmienne losy. Słuchaj! Ten, którego zgniła głowa woła na ciebie z ziemi, nie będzie, jak mniemasz, przez całą przyszłość leżał w mokrej glinie, na niesławnym pohańbienia ugorze. Wszystko się zmieni. Człowiek, nazwiskiem Traugut, człowiek, nazwiskiem Montwił — dźwignie czaszkę ze skrwawionego wezgłowia i wstanie dnia niewiadomego, żeby nazawsze, jak ryngraf tworzącej dumy, spocząć na piersiach najszlachetniejszych młodzieńców, żeby zasnąć na łonie wiecznej miłości najczystszych dziewcząt tego plemienia. Po latach oczy młodości goreć będą na wspomnienie niezłomnego milczenia Montwiła, na wspomnienie jego odpowiedzi na indagacye sędziów polowych: — „Nie życzę sobie wam odpowiadać“, — na wspomnienie jego