Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.
ŻOŁNIERZ MOSKIEWSKI

— Gospodi pomiłuj!

BOŻYSZCZE

— Pamiętasz więźnia wybladłego, Czarowica, któregoś kolbą łomotał, gdy nie mógł dźwignąć się z barłogu, a gdy go podnieśli litościwsi od ciebie, leciał im napoły martwy przez ręce? Pamiętasz go, gdy później szedł w godzinie przechadzki, a poznawszy cię, pozdrowił przyjaznym uśmiechem i wesołem skinieniem głowy? Czegoś się wtedy złąkł? Czemuś wtedy zadrżał od niepojętego dreszczu przerażenia?

ŻOŁNIERZ MOSKIEWSKI

— Gospodi pomiłuj!

BOŻYSZCZE

— Pamiętasz, jak ów więzień stał długo przed nagim murem i niezgłębionego smutku pełnemi oczyma ścigał jesienne obłoki?
Rozmyślaj! Kiedy ty mężnie spełnisz swoją powinność, czeka cię nagroda od zwierzchności. Jeślibyś cnotliwie umarł, przyjmie cię w otwarte ramiona twój Bóg i usta twoje ucałuje Bogarodzica w nagrodę cierpień.
Rozmyślaj! Jego, samotnika, cierpień nikt nie liczy nigdzie, nigdzie! Niema nagrody na ziemi, ni w niebie dla jego cnót. Jeżeli on służy cnocie swej aż do śmierci, to służy dla cnoty samej. Jeżeli padnie na ziemię od twojej kuli, jego ust nie ucałuje nikt. Nikt nie nagrodzi jego męstwa. On mężnym jest dla męstwa samego.
Rozmyślaj! Poza sobą on nie ma nic, coby czuwało nad