banalnemi monumentalnościami, wspomnij im o Polsce... Szwoleżery, kosyniery, krakusy... Granice, celnicy, fortece, straż. Więzienia. Kajdany, ministrowie, agenci dyplomatyczni i mnóstwo deputatów. Racye stanu i stany posiadania... Czyś słyszał dobrze, jak stęka w pracy, jak hula, wyje z bólu, jak wyjawia głupotę swoją polski chłop z cuchnących, dzikich wsi, — jak się wije w męczarni przez całe psie swoje życie i jak zdycha przy stalowym kadłubie maszyny, gilotynie swojej, — polski robotnik? Oto jest moja Polska. Ona wyjdzie z ciemnicy do niezmierzonych, boskich prac.
— Wieczna wasza „dyktatura“ proletaryatu. Somnia vigilantium. Jakże się ta dyktatura dokonać może podczas panowania moskiewskich sołdatów?
— Nie chciałbym widzieć dyktatury sołdatów z białymi orłami na kaszkietach. Ty śnij o nich na jawie. Jestem już znużony — będę spał.
— Śpij. Ja nie mogę.
— Czemu ty płaczesz, ślepa szybo, czemu ty wzdychasz, głuchy murze? Słaniasz się za mną, cieniu śniady, wstępu-