Ona: — Nie wiem, co być powinno. I to mię nic nie obchodzi. Gdybym postępowała tak, jak pan radzi, tobym się musiała męczyć w ciągu dziesiątków lat, wydać mnóstwo grosiwa na studya, wszelkiego rodzaju badania, podpatrywania, leonardowania... Po dwudziestu latach, gdy byłabym już bardzo mądra, ktoś kupiłby mój obrazek, spreparowany według zasad, gdyby go najbardziej gadatliwy esteta zalecił do nabycia za rubli srebrnych sto — popierającym sztukę fabrykantom, tudzież ziemianom.
— Więc cóż począć? Przecież pani nie ma własnych funduszów... Gdybyż to można malować tylko dla siebie!
— To też ja obmyśliłam tak, żeby właśnie sztuki nie profanować sprzedawaniem, lecz sprzedawać raczej siebie.
— Jakże to siebie można sprzedawać?
— Sprzedam się za drogie pieniądze jako kobieta, a raczej jako niewinna dziewica, gdyż dziewice są najdroższe. Mając kilkadziesiąt tysięcy rubli rocznie, będę mogła malować tylko dla siebie, nikomu tego, co namaluję, nie pokazywać, nie „wystawiać“ w tych „salonach“ i „zachętach“, malować tak, jak zechcę, to tylko, co zechcę i wtedy, gdy zechcę. A teraz oto wypowiadam aforyzm najbezwstydniejszy w ustach młodej panienki z towarzystwa: kocham moją sztukę bardziej, niż siebie. Tylko ją jedną kocham.
— Jakże pani zdoła załatwić to sprzedanie siebie?
— Użyję pośrednictwa stręczycielki. To się zrobi w Paryżu. Już nawet z jedną rozmawiałam, ale proponowała tak małą sumę, że nie było o czem mówić. Za to, co ona proponowała, nawet automobilu utrzymaćby nie można...
Zachwiałeś się wtedy na nogach i podniesionym głosem mruknąłeś ostro, żeby zamilkła. Nie zamilkła. Łagodnie
Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.