trzeba brać pod uwagę najbogatszych milionerów, tłustych żydów wiedeńskich, czy frankfurckich, a polować na nich w Nicei, w Cannes, w Ostendzie... Dla nich to nic, drobiazg, a dla pana to łamanie się wewnętrzne, tragedye, krzyki ludzi, skądinąd zacnych... Po co mi to?
— Ja też nie staję do tej licytacyi.
— To dobrze, panie Janku.
— Sądziłem... Widziałem to, zdaje mi się, we śnie, że będę z panią szedł jak gdyby przez Piazza Spania w Rzymie...
— Tam, gdzie to sprzedają te najśliczniejsze kwiaty?
— Tam, gdzie sprzedają te kwiaty... Śniłem, że zatrzymamy się na chwilę. Kupię wielki pąk omdlałych, damasceńskich róż i trzy ponsowe indyjskie róże. Wejdziemy po schodach Trinita dei Monti ku Pincio, ociężali od zapachu.
— Jaki prześliczny sen! Prawie jakbym go sama widziała...
— Zatrzymamy się na placu przed tym starym narożnym domem, na którego froncie — czy pani pamięta? — są herby prastare Polski, przed domem, żal się Boże! — ambasady polskiej w Rzymie. To przecie rzecz nie do wiary: ambasada polska... Jak to brzmi dziwacznie i śmiesznie... Tylekroć marzyłem, że kupię ten dom, gdzie ongi mieściło się poselstwo polskie od czasów Sobieskiego, — że ten dom wyrestauruję i uczynię zeń nowoczesną ambasadę sztuki polskiej, muzeum i dom dla artystów. Sądziłem, że z panią kiedyś będę nad tem gorąco pracował, że tam będą corocznie wystawiane serye artyzmu: Matejko, Grotger, Pruszkowski, Malczewski, Wyczółkowski, Ruszczyć, Stanisławski, Wyspiański, Dunikowski — i wszyscy oni, którzy stanowią skarb Polski nowej. Żal się Boże! Żal się Boże!
Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.