Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.
(Porwał z rąk więźnia miecz i z ramienia, odlewnym ciosem zwalił w kraty. Rozcięte kraty zwisły. Drzewcem oszczepu począł bić w mur podokienny. Rozerwał kraty i żelazną prawicą wyłamał je z muru, jak badyle. Uderza w mur drzewem tam i sam, wysoko i nisko. Mur wielkimi odłamami runął na zewnątrz, bryłami wyleciał w dół. W rozwartą jamę wdarł się skowyczący wicher. Powiał lotny śnieg. Zajrzała noc)
BOŻYSZCZE

— Pójdź!

CZAROWIC

— Wodzu! A ten, — a ten?

BOŻYSZCZE

— Uśpiony?

CZAROWIC

— Czyliż zostanie tu?

(Bożyszcze łokieć ręki prawej wspiera na poprzecznicy mieczowej. Głowę opiera na dłoni. Duma głęboko. Uśmiech czarujący oświetlił mu usta)
BOŻYSZCZE

— Zostanie.

CZAROWIC (zgina kolano)

— Daj rozkaz: niech idzie z nami!

BOŻYSZCZE

— To władzca. Jego dusza sama sobie rozkazuje. Stopy jego własną idą drogą: to krwawymi Polski manowcami, to