Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.
PIERWSZY

— Ściągnęli nam zapłatę, w dół poza rok 1904. Trzy dni w tygodniu robimy. Resztę siedzimy z założonemi rękami, patrząc w międzyfabryczne pola z kupami łódzkiego brudu, w czerwone kominy i w czarne mury. Życie zdrożało. Nie opłata nam za tę cenę robić. Posłali my delegatów do właściciela. Poszli dwaj i przełożyli sprawę. Na pyski ich kazał zepchnąć ze schodów. Skończyły się, — powiedział, — wasze chamskie czasy. Nadszedł teraz rygor wojenny. My teraz! Żadnych delegatów! Prawaście, — powiedział, — dyktowali? Teraz my wam podyktujemy cenę roboty. I za pół tego, — powiedział, — będziecie robić. Przyjdziecie do mnie ze szlochem, żebym was wziął na trzy dni w tygodniu za tyle, za ile chcę i raczę. Ujęliśmy się za posłów. Rzuciliśmy pracę. Wezwał wojsko. Kazał jenerał otoczyć mury wojskiem. Ośmiuset nas było. Stoimy na dziedzińcu. Wyszedł do nas policyant i nakazał: kto za strajką — na lewo! kto przeciw — na prawo! Dwustu młodych odeszło na lewo. Sześciuset starszych poszło na prawo. Tych, co poszli na prawo, partyami wypuścił. Tych, co poszli na lewo, otoczył murem sołdatów. Z nich jednę gromadę posłali w Rosyą rygorem swoim moskiewskim. Drugą gromadę wysłali na miejsce zamieszkania. Trzecią gromadę zamknęli do kryminału. Nas dwudziestu, cośmy twardo stali przy sprawiedliwem rozumieniu, zesiekli rózgami, po sto rózeg na człowieka. Krew z nas ciekła. Słuchajcie, robotnicy łódzcy! Siekli nas rózgami za to, żeśmy prawdy sprawiedliwie dochodzili! Słuchaj nas, ludu pracujący!

(Westchnął bezsilnie lud)