chajcie tych słów mężnych, niewolnicy, którym pacierz wolności wytruł w duszach żydowsko-niemiecki paradoks o dobrobycie, albo zaślepiona żądza utylitaryzmu. Gdy wyjdzie zdławiony wróg z twojej ojczyzny, oddasz mu pozdrowienie w człowieczeństwie i pocałunek słowiański.
— Przestarzałe deklamacye emigranckie! Zwietrzałe tezy: „najprzód być, a potem myśleć, jak być potrzeba“. Płonne spory nominalistów z realistami. Za dziesięciu Moskali zabitych chyłkiem, zza węgła, — „służących Mikołajowi“, — zawiśnie pięćdziesięciu na szubienicy, tyluż zostanie szpiegami, a stu znajdzie sposobność do rozboju i złodziejstw. Wynajdź, geniuszu rasy, sposób na zniszczenie wroga, na wydalenie go z „ojczyzny“ — i wtedy deklamuj patetycznie! Posłuchamy z ochotą.
— Szukajcie pośrednictwa u tego mówcy! Przykujcie sobie za jego poradą mocniej ręce i nogi do kajdan. Gdy się uciszycie zupełnie, powiedzie was przed pałac, obwieszony cycełesami sztukateryi. Wyjdzie może do was pan. Będzie z wami rozmawiał. Umoczy może palec w wodzie i zwilży wam spiekłe wargi...
— Słuchajcie lepiej poprzednika rady. Mordujcie! Doprowadzicie sprawę do tego, że zarabiać będziecie sześćkroć tyle, co dziś. Nie mając gdzie podziać zarobku, najmować będzie każdy z was po dwie utrzymanki. Pić będziecie arak