Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
DRUGI

— No, bat nic sobie nie robi z tej natury. Po za sferą bata, istotnie, najbardziej pożytecznym był dla nas zawsze ten, kto w nas wmawiał przymioty, jakich zgoła nie posiadamy. Zdaje się, że to zawsze tak będzie. Pochlebstwo, zda się, najbardziej nas będzie zawsze jednoczyło w naród.

TRZECI

— Jakąż społeczność, jakie towarzystwo osób może jednoczyć brutalstwo, wypowiadane prosto w oczy i ze złośliwością? To przecież jest czynnik destrukcyjny...

(Dama à la Velasquez zstępuje śród oklasków na swych wysokich korkach i natychmiast, otoczona przez tłum mężczyzn, wplata się w taneczne koło. Miejsce jej na estradzie zajmuje dama jak gdyby wyjęta z Rape of the lock Pope’a w koafiurze niezmiernie wysokiej i wspaniałej, w sukni dekoltowanej, strojnej i szerokiej. Z oczu jej, ze skrzywionych usteczek, wieje przewrotność, pasya i zmysłowy szał. Dama budzi sympatyę. Słychać głosy)
PIERWSZY

— Urocze jest, moi panowie, życie, zaręczam wam. Nigdy nie skusi mię wasz pessymizm...

DRUGI

— Życie jest śmiesznie piękne, jak ta dziewczyna, odziana w tak niewiarogodne objawy cywilizacyi zachodniej.

TRZECI

— Ona mi przypomina Mozarta, jego muzykę w Cosi fan tutte...