Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
TRZECI

— Jakiś symbol...

DRUGI

— Cóż za symbol? Co znaczy ten symbol?

DZIENNIKARZ ŚLAZ

— Już ja się domyślam! Panowie! Jest to echo, zabłąkane z epoki pamiętnej anarchii umysłów, obnażeń płciowych i doktrynerskiego radykalizmu na wszystkich polach etyki i socyologii.

PIERWSZY

— Ach, więc to tak...

DZIENNIKARZ ŚLAZ

— Spekulanci sensacyi, histerycy społecznikujący sądzili, że, pokazując nam to piękne dziwo, wytworzą znowu efekt, jak za ekstazy wiecowej.

DRUGI

— Pomyłka, łaskawcy! Gruba pomyłka!

DZIENNIKARZ ŚLAZ

— Umysłowość warszawska zbudziła się już z maligny i ze smutnym uśmiechem ironii spogląda wstecz na dzieje tych bachanalii myśli i słowa, w których sama grała rolę korybantki.

PAN Z ZAROSTEM

— Doskonale mówi!